Etykiety

aromaterapia aronia astry Bałtyk bez lilak bluszczyk kurdybanek bocian boczniaki bratki brzozy byliny chryzantemy ciasto dyniowe ciekawe zestawiania roślin cukinia cukinie cynie czarna malwa decoupage dereń dom drzewa dynie dzika róża dzwonek skupiony ekologiczna uprawa fiołki floks gailardia głóg graby grudniowy ogród grusze grzyby herbaty herbaty kwiatowe irys syberyjski jabłonie jabłoń jałowiec jaśnie pańskie jesienny ogród jesień jeżówka purpurowa jeżyny jodła karczochy kasztanowiec zwyczajny kąpiel lecznicza konwalia majowa kosmos ( onętek siarkowy) kosmos (onętek) kosmosy kot krzewy kwiat głogu kwiat wiśni kwiaty kwiaty jednoroczne lato na wsi lawenda leszczyna letnie kwiaty lilia azjatycka lilia bulwkowata liliowce lipa listopad w ogrodzie liście łubin makrobiotyka maliny marcinki mieczyki Mierzeja Wiślana miodunka morze motyle murarka ogrodowa naparstnica nasturcje naturalne terapie rumianek nietypowa rabata ogród orliki osty owce wrzosówki owoce pachnące kompozycje papryka plaża podbiał pole pomidory powojnik prymulki przetacznik ożankowy przetwory przyroda rośliny róża pomarszczona róża zimą róże rudbekia rzeka sad sikorki słoneczna rabata słoneczniczek szorstkolistny styl życia szałwia ozdobna szczygły szron śliwy tawuła truskawki trzcina trzmiele trzmielina trzmielina pospolita warzywa warzywnik wieczornik damski wieś winorośl wiosenny ogród wiosna wiśnie wrześniowy Bałtyk wrzosy zagroda zdrowa żywność zielononóżki zimowy ogród zioła złocień maruna Zucchino flaminio zwierzęta żurawie

czwartek, 4 kwietnia 2013

Historia jak każda inna, no może jakich wiele.



Było trzech braci...
Około 1910 roku dwaj młodzi bracia Antoni i Franciszek wracają z Warszawy, gdzie ciężko pracowali, jeden zajmując się księgowością w dużej firmie, drugi pracując przy produkcji win i kupują plac utwardzony od dziedzica i włókę ziemi. Trzeci brat wyjechał do Brazylii.

Pradziadek Antoni

Na przełomie wieku jeden z pobliskich dziedziców zaczął chorować na dość poważną chorobę , z którą nasi rodzimi lekarze nie mogli sobie poradzić, pomimo niejednej bytności szlachcica w naszych sanatoriach 
i lecznicach. Zmuszony był odsprzedać swój majątek państwu, a za uzyskane pieniądze wraz ze swoją rodziną wyjechał do Szwajcarii, by tam zdrowia stan poprawić. Pradziadek dowiedziawszy się o wystawieniu na sprzedaż owych ziem, postanowił swoje oszczędności zainwestować w kupno ich części. Namówił też brata, by razem opuścili Warszawę, bo czas zaczynał się niespokojny. Kryzys dawał się we znaki i manifestacje na ulicach stolicy nie wróżyły nic dobrego.
Wyjechali jeden po 16 latach pracy, drugi po 17 latach pracy w stolicy. Kupili wspominaną włókę najlepszej ziemi w najlepszym miejscu z daleka od sąsiedztw.
Bracia najpierw wybudowali tutaj swój dom, wydobywając własnoręcznie glinę, którą później wypalali 
w piecu, aby uzyskać piękne czerwone cegły. Tak powstał dom mieszkalny na podmurówce kamiennej 
z trzema izbami korytarzem z piecem chlebowym oraz małą sienią.



Do wybudowanego domu potrzebna była para rąk kobiecych, no i Pradziadek znalazł je we wsi nieopodal.
W roku 1913 urodziło się już pierwsze dziecko w tym domu. W międzyczasie powstała obora ze stajnią na cztery konie i duża stodoła z gliny układanej widłami pomieszanej ze słomą żytnią, a narożniki stanowiły słupy z cegły czerwonej jako nośniki ścian i dachu pokrytego strzechą. Budynek gospodarczy z jedną ścianą kamienną i dachówką betonową powstał jak babcia Apolonia miała już 16 lat.
Pradziadkowie byli samowystarczalni w dosłownym tego słowa znaczeniu. Siali zboże, zbierali, mielili własnymi żarnami napędzanymi przez tzw. „maneż”, uruchamiany siłą pociągową koni. Wypiekali z tej mąki własny chleb. Mieli też drób, krowy a od nich mleko i świnie. Na własne potrzeby były też ule, które służyły nie tylko do produkcji miodu z pasieki, lecz przede wszystkim, ich pracowite mieszkanki zapylały wszelki kwiatostan w przepięknym sadzie ze śliwami węgierkami z jabłoniami – kosztelami, jaśniepańskimi, malinówkami, papierówkami, renetami złotą i szarą, koksą, antonówkami i jeszcze kilkoma gatunkami, gruszami słodkimi od samego patrzenia na dojrzałe owoce ślina ciekła, po renklody, krzewy porzeczek, agrestów, malin.
Z tego sadu pozostały 4 stare drzewa jabłoni, kilka odrosłych śliw i grusza która zdziczała. Szkoda, że nie był odnawiany sad, bo dbając o te kilka drzew mamy jabłek do syta.



Z drzewostanu pozostały też dumnie patrzące w niebo szumiące starymi melodiami z dawnych lat
i osłaniające ogród od północnej strony graby. Od drogi posesja oddzielona jest wiekowym żywopłotem 
z głogu.
Tu historię zakończę, ponieważ liczę, jak my wszystkie, że wreszcie zima odejdzie i można się będzie zająć ogrodem.
Za opisanie tej historii w dzisiejszym poście, dziękuję Mężowi :).
Skoro podziękowania, to jeszcze jedne :  bardzo dziękuję za miłe przyjęcie przez Blogowiczki 
i Blogowiczów w tej naszej blogowej braci ,za  miłe komentarze i odwiedziny. 


1 komentarz:

  1. Piękna opowieść i już wiem dlaczego
    taka nazwa Twojego pięknego, inspirującego Bloga,
    pozdrawiam Moniko,
    podziwiam,
    podziwiam.

    OdpowiedzUsuń