
Dziś będzie niezwykle emocjonalnie. Muszę się z Wami podzielić moją wczorajszą "przygodą". Mianowicie musiałam interweniować na polu sąsiadującym z naszym sadem i łąką, które postanowił opryskać pracownik znanego w moim rejonie szkółkarza. 1,5 ha obsadzone jest krzewami róż, kilkanaście minut po 10 rano wjechał na nie ciągnik ze zbiornikiem zawierającym śmierdzącą i duszącą, nawet mnie ciecz i zaczął opryskiwać. Nic mnie nie dziwi już odkąd mieszkam na wsi , szlag mnie trafia jak rolnicy opryskują swoje pola w południe, w największe słońce, ale przez chwile mnie zamurowało. Nasze ule są widoczne z ulicy i z sąsiedniego pola doskonale. Macham do człowieka z łąki, krzyczę pokazuję na ule, a on rozkłada machinę wsiada na traktor i pryska zupełnie mnie ignorując. Złapałam za telefon dzwonię do męża i mówię co się dzieje, jednocześnie biegnąc pędem na mosteczek łączący nasze pola. Na polu było notabene 5 kobiet, które przycinały róże, nie wiem jak one się godziły na oprysk ( ale nasz pracodawca nasz pan , niech nas nawet potruje). Biegłam szybko krzycząc jednocześnie, a to do telefonu, a to do tego truciciela. Facet zatrzymał ciągnik przed moimi stopami, myślałam że wytargam go z tego siedzenia, choć był trzy razy większy i grubszy ode mnie. Krzyczę, pokazuję mu, że mam pszczoły, a on że niby nie widzi uli, no ja piernicze ... Więc wrzeszczę, że oprysk nie może być wykonywany w takich godzinach, już nie tylko ze względu na moje pszczoły! Krzyczę do gostka, że natychmiast ma się zabierać z tym ustrojstwem z pola! Ten syf lał się z rozpryskiwacza cały czas w jedno miejsce, wiatr wiał ze wschodu, więc na nasz sad i na mnie, całe nogi miałam opryskane tym świństwem, zaczęło mnie dusić, więc wyobrazcie sobie, co to mogło być. Facet się ociągał, kręcił nie wiedział co robić, więc krzyczę, że jak nie zakończy wzywam policję natychmiast! Miałam telefon przy uchu i męża po drugiej stronie , nie wiedział z kim rozmawiam. Zlazł z ciągnika wyłączył to świństwo, poskładał i po chwili odjechał. Cała się trzęsłam z nerwów. Oczywiście panie na polu zajęte pracą w ogóle niczego nie widziały. Mąż zadzwoniła do szkółkarza, powiedział o interwencji, na polu, o tym , że opryski są robione w zakazanym czasie, itp, itd. Dowiedział się ,że on stosuje opryski nieszkodliwe dla pszczół. To mnie znowu do białej gorączki doprowadziło, ten oprysk nawet mnie dusił do cholery ! Nie ma oprysków bezpiecznych ! W takiej porze, gdzie owad spryskany ze zmoczonymi skrzydłami nie może odlecieć i pada na miejscu! Dziwi mnie, że takie rzeczy mówi człowiek wykształcony na kierunku rolniczym. Co ja mówię mnie to nie dziwi mnie, to zwyczajnie wkur...
Ja wczoraj uratowałam nasze pszczoły, ale ile innych cennych owadów jest zabijanych przez naszych rolników . I to dlaczego ? Z chęci zysku, nachapać się, czy to jest celem życia ?
Przedstawiam wam moje pszczółki :)).
Chrońmy owady, interweniujmy, inaczej zginiemy marnie !
Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają :)